Sierpień '80 rozpoczął Jerzy Borowczak

Borowczak okladka jak ksiazka

Jerzy Borowczak, 22 letni robotnik Stoczni Gdańskiej im. Lenina 14 sierpnia 1980 roku rozpoczął i stanął na czele słynnego historycznego strajku i prowadził go do momentu skoku przez płot Lecha Wałęsy. Zdecydował się na wezwanie do protestu kilkutysięczną załogę, w czasach, gdy za taki czyn trafiało się do więzienia z wieloletnim wyrokiem. Książka to wywiad rzeka z Jurkiem Borowczakiem. To nie tylko jego opowieść o Sierpniu' 80, ale o jego długiej walce o wolność Polski, a już w Niepodległej o ukochaną stocznię. W książce są również wypowiedzi na temat Jurka  znanych opozycjonistów, w tym Lecha Wałęsy i Donalda Tuska. 

„Bez Borowczaka nie byłoby Wałęsy, nie byłoby Solidarnosci”. – Lech Wałęsa

„Nie przypadkowo wielu ludzi oglądając „Człowieka z żelaza” identyfikowało bohatera filmu właśnie z Jurkiem. Nie lubię patosu, ale Jurek jak trzeba było, to był „żelazny”. – Donald Tusk

„Jurek opowiedział o początkach strajku w Stoczni Gdań- skiej, a ja w krótkich słowach powtórzyłem tę jego relację do kamery. W ten sposób bohater, którego grałem, Maciek Tomczyk, przejął w pewnym sensie rolę Jurka”. – Jerzy Radziwiłowicz

„Jest to człowiek z piękną przeszłością, zawsze bojowy, odważny. W wolnej Polsce nadal zaangażowany w działalność na rzecz społeczeństwa. Jest to człowiek stworzony do czynu.” – Bogdan Borusewicz

„Na pewno Jurek był jednym z najbardziej odważnych ludzi. Sam fakt, że Jurkowi udało się wywołać sierpniowy strajk w Stoczni Gdańskiej, mimo, że to było ogromne ryzyko. Dzięki takim ludziom jak Jurek Borowczak Polska jest dzisiaj wolna”. – Bogdan Lis

Któż z nas, z pokolenia wychowanego po wojnie, a dorastającego w czasach PRL-u, nie pamięta wiersza Władimira W. Majakowskiego, w którym poeta pogardliwie odnosi się do wysiłków jednego człowieka, rzucając hasłami: „Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą… Jednostka! Co komu po niej?”. Jakże są one nieprawdziwe, gdy pomyśli się o wielu osobach, które zmieniały biegi wydarzeń.

Kiedy komentujemy fakty historyczne, często mimowolnie zastanawiamy się, jak potoczyłyby się losy naszej ojczyzny, gdyby np. Bolesław I Chrobry, drogą podboju, nie utworzył tak dużego państwa, gdyby Bolesław II Śmiały nie musiał uciekać z ojczyzny, gdyby król Stanisław August Poniatowski nie był kochankiem carycy Katarzyny II, gdyby Józef Piłsudski nie stawiał na konnicę, a raczej na czołgi i karabiny. Sięgając do historii najnowszej, gdyby nie – często heroiczna – postawa nielicznych opozycjonistów lat 70. i 80. XX wieku, gdyby Karol Wojtyła nie został papieżem, gdyby Lech Wałęsa nie stanął na czele strajku w sierpniu 1980 r., gdyby nie decyzja Wojciecha Jaruzelskiego o stanie wojennym, gdyby nie działacze Solidarności podziemnej, gdyby…

Za każdym pytaniem stała jednostka, która wprawdzie na ogół nie działała w samotności, ale była tą iskrą, która rozpalała ogień. Wyżej wymienione nazwiska są znane nie tylko w naszej ojczyźnie. Są jednak bohaterowie, którzy wprawiali w ruch koło historii, lecz ulegli zapomnieniu, chociaż ich czyny są tak niedawne.

Jerzy Borowczak, 22-letni robotnik Stoczni Gdańskiej im. Lenina, w dniu 14 sierpnia 1980 roku rozpoczął historyczny strajk i stanął na jego czele. Prowadził go do momentu skoku Lecha Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej.

Borowczak zdecydował się na wezwanie do protestu kilkutysięcznej załogi, gdy za taki czyn trafiało się do więzienia, z wieloletnim wyrokiem. Jak potoczyłaby się historia, gdyby Jerzy Borowczak nie zdobył się na tak niezwykle odważny czyn?

Poznałam Jerzego Borowczaka podczas przeprowadzania z nim dwóch wywiadów do pisanej przeze mnie publikacji Zanim runęły mury, która zawiera wypowiedzi 21 działaczy Solidarności i opozycji PRL-u. Obszerna relacja „tego, który zaczął Sierpień ’80” tak mnie zafascynowała, że zdecydowałam się rozpocząć pracę nad wywiadem rzeką z człowiekiem, który dla Polaków może stanowić przykład odwagi, prawości i postawy obywatelskiej. Wywiad jest uzupełniony wypowiedziami Danuty i Lecha Wałęsów, Marioli Borowczak (żony Jerzego), Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa, Andrzeja Celińskiego, Władysława Frasyniuka, Donalda Tuska i Jerzego Radziwiłowicza.

Mimowolnie postać Jerzego Borowczaka kojarzy mi się z bohaterem Trylogii Henryka Sienkiewicza, z „małym rycerzem”, czyli Michałem Wołodyjowskim, który również był niskiego wzrostu, a równocześnie wielkiego ducha. Obaj walczyli o wolną Polskę, Wołodyjowski szablą, a Borowczak pokojowo, metodą, która – w jego przekonaniu – w tamtym okresie była jedynie słuszną. Obie postacie łączy też skromność i szlachetność. Te cechy powodują, że Jerzy Borowczak, w odróżnieniu od tak wielu polityków, nie szuka poklasku dla swoich działań. Dopiero zapoznając się z historią jego życia, można w pełni docenić działalność człowieka, który został wychowany w licznej, biednej rodzinie rolnika i przeszedł wiele etapów naznaczonych, w przeważającej mierze, służbą Polsce. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę, jakie trzeba było wykazać bohaterstwo, aby być opozycjonistą w czasach PRL-u, gdy nawet podpisanie listu protestacyjnego stawało się podstawą do długoletniego uwięzienia, a co dopiero zainicjowanie strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, w kluczowym i prestiżowym dla peerelowskiej gospodarki zakładzie pracy. Jaką trzeba było mieć odwagę, żeby w stanie wojennym, jako jedyny w całym kraju, wezwać do strajku robotników Stoczni Gdańskiej w proteście przeciwko delegalizacji NSZZ „Solidarność”.

Mogłabym mnożyć bardzo liczne przykłady niezwykłych postaw i działalności Jerzego Borowczaka. Mam nadzieję, że ta publikacja w pełni odda zasługi tego wybitnego Polaka.

 

 

B.G.

Jak to się stało, że to Pan zainicjował strajk i stanął na jego czele do momentu słynnego skoku Lecha Wałęsy przez płot?

J.B.

Poprzez gazetę „Nowa Wieś” pisałem listy do dziewczyn, żeby jakąś zapoznać. Jedna z nich zaczęła ze mną korespondować i zaprosiłem ją do Gdańska. Właśnie na dzień przed strajkiem przyjechała z siostrą. Pokazałem im Gdańsk i około godziny 4:00 w nocy odprowadziłem na autobus do Kaszub, gdzie miały spędzić wakacje. Nie opłacało mi się wracać do domu i poszedłem pod stocznię. Przed bramę dotarłem o 4.30 rano. Stanąłem tam, gdzie się umówiliśmy, pomiędzy blokami Dok 1 i Dok 2. Czekałem i czekałem, obserwując, jak tłumy ludzi wchodzą na teren stoczni. O godzinie 5.40 przyszedł Ludwik Prądzyński. Szedł sobie, jakby to był zwyczajny dzień, i jeszcze na dodatek z facetem z kwatery, którego przezywaliśmy Krawat. Nie mogłem przy nim nic powiedzieć, ale na szczęście sobie poszedł.

– Ludwik, do jasnej cholery, jesteśmy tylko my. Co robimy? Może 30 31

ich zatrzymali?

– To tym bardziej robimy strajk. – Szybko podjęliśmy decyzję.

I zaczynamy wprowadzać w życie nasz plan – na K5 idę ja, a właściwie pędzę, bo mało czasu, bo zaraz ludzie wyjdą nam z szatni na halę. Na K3 biegnie Ludwik.

– Ludek, masz ulotki?

– Nie.

– A kto ma?

– Bogdan (Felski).

– A plakaty?

– Bogdan.

A Bogdana Felskiego nie ma. Byliśmy wtedy wysportowani, Ludwik Prądzyński też był po wojsku, to rzuciliśmy się galopem na wydziały, żeby ludzie nie wyszli z szatni, bo jak wyjdą, to koniec. Dotarliśmy, kiedy robotnicy byli w szatni i już odbijali karty. Ludkowi dałem, ze swoich, 700 ulotek i trzy plakaty, które przyniosłem do stoczni, do mojej szafki, dzień wcześniej.

– No Ludek, leć, zaczynamy. – Uścisnęliśmy sobie graby i pobiegł na K3.

B.G.

Na tak wielki zakład jak stocznia było tylko was trzech należących do WZZ Wybrzeża, bo Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz już nie pracowali w stoczni. Ilu mieliście zwolenników, na których mogliście liczyć?

J.B.

Na moim wydziale K5 miałem kilku kolegów: Maniek (Marian) Kostuch, Piotr Szajner, Staś Karczewski, Wiesław Piela, Adam Makarewicz, Jakub Świetlicki, którzy sprzyjali Wolnym Związkom Zawodowym. Była też spora grupa, która chętnie dawała pieniądze na pomoc represjonowanym. Gdy wybuchł strajk kolejarzy w Lublinie, to ich zagadywałem: „Zobaczcie, w tym Lublinie kolejarze się postawili, do Ruskich nie dali wywieźć polskiego mięsa. A jakby u nas był strajk, to co byście zrobili?”. A oni: „oczywiście, że przystąpimy”. Liczyłem więc na nich i na solidarność robotników, że sprzeciwią się zwolnieniu pani Ani z pracy, a postulat podwyżki będzie tym dodatkowym bodźcem.

Stanąłem więc przy zegarze, rozdaję ulotki i mówię, „tu jest biografia Anny Walentynowicz, zwolnili ją po 30 latach pracy” – miałem gadkę dobrze przygotowaną. „Czemuś wczoraj nie powiedział, to byśmy wcześniej przyszli” – tak wielu mówiło. I zaczęli mi pomagać w rozdawaniu ulotek. Na zegarze pokazała się godzina 5.55, czas wyjścia na wydziały. Wyszliśmy przed szatnię, rozdajemy ulotki, a starsi ludzie, którzy pamiętali Grudzień ’70, krzyczeli do nas: „gówniarze, co wy robicie, pójdziecie do więzienia!”. Z kolei inni zaczęli mi pomagać przyklejać plakaty na szyby, jeden przyniósł sklejkę i na niej umieściliśmy nasze trzy postulaty.

Około godziny 6.00 wysłałem łącznika, Zygmunta Rakowskiego, który na rowerze popędził na wydział K3 z wiadomością do Prądzyńskiego, że rozpoczęliśmy strajk. Co ciekawe, Zygmunt był wydziałowym przewodniczącym ZSMP, ale był nasz i odegrał ważną rolę jako kurier w rozpoczęciu tego strajku. Wyszliśmy na drogę wewnątrzstoczniową i rozpoczęliśmy marsz około 120-osobową grupą, wznosząc okrzyki: „chodźcie z nami, strajk!”.

Krzyczę do stoczniowców: „Idziemy na K3! Tam już stoją i na nas czekają!”. Oczywiście gadałem głupoty, bo nie wiedziałem, czy Ludkowi udało się przekonać stoczniowców i rozpocząć strajk na jego wydziale. Niestety, niektórzy chcieli wracać na halę. Przestraszyłem się. „Tam są majstrowie, kierownicy, mogą zaprotestować i zostanę sam”.

Musieliśmy wrócić na halę, a majstrowie do nas: „do roboty, co robicie?!”. Spawacz Jaś (Jan) Łabędzki (wtedy był członkiem Komitetu Centralnego PZPR) podchodzi do mnie i mówi: „Jurek, to lawina, co ty robisz, to lawina”. Ach, jak mnie to ucieszyło!

Mówię do Łabędzkiego: „Jasiu, dziękuję ci, bo cały czas się bałem, że to się nie uda. Ale jak ty mówisz, że to lawina, to musi się udać”. Krzyczę do chłopaków: „Idziemy na K3! Po drodze dołączali inni i, jak doszliśmy do K3, to było już nas razem około dwóch lub trzech tysięcy osób. Wówczas pojawił się po raz pierwszy dyrektor stoczni (Klemens Gniech), ze swoją świtą, i powiadomił, że pani Ania została zwolniona, bo nie przyszła do pracy.